Geoblog.pl    norbinho    Podróże    Wyprawa na kolejny koniec świata    Ushuaia Fin del Mundo
Zwiń mapę
2008
23
lis

Ushuaia Fin del Mundo

 
Argentyna
Argentyna, Ushuaia
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15100 km
 
17.11.2008 Poniedziałek

„Następuje globalizacja jedzenia. Globalizacja smaku czy raczej - zaniku smaku. McDonalds został już zdystansowany, mało gdzie go widać, bo wyprzedziły go inne sieci i firmy gastronomiczne, pozostał jednak jako symbol, jako nazwa kultury traktującej człowieka nie jako istotę zindywidualizowaną o własnym odrębnym niepowtarzalnym smaku, ale jako anonimowy żołądek, zachłanny worek w gigantycznej machinie konsumpcji.”
Ryszard Kapuściński Lapidarium VI.

Ostrzegam to naprawdę nudna dygresja, nie czytać!

Wiem, dlaczego tak bardzo lubię podróże w odludne i piękne rejony. Wpadliśmy na to w ostatnim rejsie po kanałach Patagonii i Tierra del Fuego, w marcu 2008, siedząc w portowej knajpce razem z Lusi i Tomkiem, chyba w Puerto Williams w Chile. To miejsca gdzie nie ma McDonaldsa. Mc kultura tu nie dociera i długo nie dotrze, bo potrzebuje ona masowego odbiorcy, który tu się nigdy nie pojawi, oby nigdy!
Właśnie ta macdonaldyzacja życia, jedzenia, jest wszechobecna w naszej kulturze zachodu także jako reklama jedzenia, gdzie koncerny próbują zrobić z nas worki do pochłaniania i zachęcają swoimi reklamami w stylu „największe porcje, najniższa cena, kup hamburgera frytki gratis”.
Dlaczego o tym piszę?
Mimo, że w Port Stanley (Puerto Argentino) nie ma McDonaldsa mieszkańcy wyglądają jak przysłowiowe trzydrzwiowe szafy. Szczególnie bardzo spuchnięte młode dziewczyny w ciuchach XXL, wylewające się i przelewające w rozwleczonych dresach. Powszechne bary „fisch and chips”, gdzie już w pierwszym z nich utwierdziła mnie w przemyśleniach lektura codziennego menu szarych obywateli Stanley.
Siedzi chłopak z dziewczyną, na stole dwie kopiaste porcje frytek, dwa razy po pół kurczaka, ocet, dwa ogromne hamburgery maczane w majonezie, coca cola. Całość 7 funtów. Nie skomentuję tu zachowania chłopaka, który po kolejnych siorbnięciach coca coli wydawał na zewnątrz niczym nie skrępowane odgłosy nasycenia . Ot i cała mackultura lub też brak kultury.
Drugiego dnia, restauracja tzn. lepszy fast food, „Shortys”. Jedzenie podobne, trochę mniej tłuste, ceny takie same, kolorytu dodaje filipińska obsługa uwijająca się przy otwartej na oczy klienta kuchni i wschodnie akcenty w menu np. „chinasee chiken with rice”.
Trzecia restauracja, tym razem elegancka, „Falkland Brasserie”, obrusy na stole lecz w porze lunchu podają tylko kanapki, dania główne wieczorem. Ok., taki zwyczaj, trudno się do tego przyczepić, a ceny? TAKIE SAME! Obiad 6,5 funta za jak można sądzić z lektury menu i wyglądu restauracji nie fast foodowe dania. Szkoda, że przyszliśmy za wcześnie. Widać angole tak lubią....
Poniedziałek ciąg dalszy....

Dzień
„Navigare necesse est, vivere non est necesse” - Żeglowanie jest koniecznością, życie nie jest koniecznością) Przewrotna rzymska sentencja, z której zakodowany sens każdy musi odczytać po swojemu....
Dziś rano wyszliśmy z Port Stanley i trochę wywiało nas w Ocean. Sea Lion Island wydaje się być niedostępna więc kierunek Usuhaia. Zmieniliśmy trochę plan, bo na Cieśninę Magellana i Punta Arenas nie ma już czasu, nie zdążylibyśmy na 25 listopada na samolot.
Pewnie dziwicie się dlaczego zostaliśmy wczoraj w porcie? Przyczyna obyczajowo administracyjna - w niedzielę custom nie pracują i nikt z portu nie wypłynie. Pogański kraj, pogańskie obyczaje .
Za to dziś przyszli rano, wbili w paszporty pieczątki wyjazdowe, skasowali 62 funty, zabrali wypożyczoną nam poprawną banderkę brytyjską i żółty worek za śmieci organiczne, który przynieśli przy odprawie wjazdowej.
Wspomnę, że mimo iż Malviny to terytorium Unii Europejskiej, pieczątki, które wbito nam przy wjeździe to zgoda na pozostanie na wyspach tylko przez tydzień bez prawa do pracy!
Tym, że Malviny to terytorium UE chwalił się podczas wyprawy na Volunterr Point nasz guide – kierowca, pokazując nam swój unijny paszport i opowiadając o surowych unijnych normach, koniecznych do spełnienia przy produkcji i eksporcie owczego mięsa.
Wieczór
Wiatr nam zupełnie klęknął, więc odpalamy katarynę i bierzemy kurs jednak na Sea Lion Island. Jest jednak nadzieja na nadzieję na miód !!! GPS pokazuje, że dotrzemy tam jutro około 12 00.

Wtorek 18.11.2008
Godzina 08 00
Jestem już po świtówce. Od rana same awarie. Najpierw klęknął autopilot, potem kolejno: connect GPS –laptop, reling, rozgięła się największa na jachcie szekla od grota, Jerzy gania ze śrubokrętem i kombinerkami a ja za nim ze skrzynką z narzędziami, które odnajduję i podaję na jego życzenie 
Jest bardzo zimno, czuć arktyczny  prąd opływający wyspy. W ciągu dnia temperatura rośnie, na mojej wachcie zmieniła się z 8 na 13 stopni C a to już prawdziwa rozkosz, nawet pojawił się samotny delfin. Delfiny wolą chyba cieplejsze wody, podczas rejsu Panoramą przez Atlantyk towarzyszyły nam bardzo często ale tam woda miała jakieś 21 stopni.
Południowy Atlantyk czuć i widać także dlatego, że noce stają się coraz krótsze, dzień budzi się około 03 00.

Godzina 12 00
Zakotwiczyliśmy w zatoczce przed Sea Lion Island. Jest duży przybój więc żeby wylądować na iście “karaibskiej” plaży ubieramy się w kombinezony ratunkowe a cały sprzęt do trekingu pakujemy do wodoszczelnych worków. W drogę!!!
Udało nam się wylądować lecz nie do końca w zakładanym miejscu. Erki wystraszył się wielkich samców słoni morskich i wysztrandowaliśmy trochę dalej. Wyspa jest piękna i dziewicza. Na plaży z jednej strony wylegują się foki, z drugiej wariują pingwiny. Szarobiały piasek, turkus wody, błękit nieba, wiatr i słońce. Ewa mówi, że tutaj można spędzić najpiękniejsze w życiu wakacje, tylko się leży, wygrzewa w słońcu, moczy płetwy w słonej wodzie, je i kopuluje.
Po drodze mijamy sępa, który wgryza się w skórę martwej foki. Natura jak zawsze ma różne oblicza, lecz każde z nich jest nieskalane i prawdziwe. Idziemy na sam koniec wyspy, po drodze mijamy hotel (podobno) na pobliskiej farmie i gruntowe lądowisko dla samolotów. Awionetka to inna możliwość dotarcia na to odludzie.
Idziemy chwilę brzegiem i nie zauważamy szarej jak kamienie foki, która pofukuje na nas groźnie, bo właśnie przerwaliśmy jej drzemkę. Tutejsze zwierzaki nie boją się ludzi bo ich po prostu nie znają ze złej agresywnej strony. Na wyspie nie ma szczurów i kotów, dlatego ptaki prawie siadają na wyciągniętej do nich dłoni, jest cicho, ciepło, pachnie świeżą trawą, wiosna.
Mozolnie wdrapujemy się na wzgórze kończące się 30 metrowym bazaltowym klifem. Gniazdują tu kormorany i ostatnie z gatunku pingwinów, których wcześniej nie widzieliśmy – chopery. Mają czerwone oczy, nastroszone pióra na głowie i rywalizują z kormoranami. Nasz sześciogodzinny treking dobiega końca. Wracamy na jacht. Przybój wydaje się większy więc ubieramy się w kombinezony, pakujemy rzeczy do suchych worków, wchodzimy po pas do wody poza przybój, którego fale moczą nas po głowy. Odpalamy silnik, skok na burtę i płyniemy na Selmę niczym „komando foki”.
Jest już po 19 00 a Ocean spokojny jak to Ocean. Płyniemy na silniku 5 węzłów już prosto w stronę niezamieszkałej argentyńskiej Isla de Estados czyli Wyspy Stanów.
Mamy jeszcze jakieś 250 mil. Dziś na koniec udanego dnia kolacja – steki z miodową cebulką, wino, sałatka i na postres - deser) szklaneczka whisky. Jacht prowadzi nasz przyjaciel autopilot.

Środa 19. 11. 2008
Rano postawiliśmy komplet żagli. Selma płynie teraz 7 węzłów w dobrym kierunku po równej gładkiej wodzie. Tylko mgła i temperatura 9 C, brak słońca przypominają nam gdzie jesteśmy. Zakładam więc na siebie kolejną, ostatnią już warstwę ubrań. Więcej nie mam....

Czwartek 20.11.2008
Świtówka, mgła opadła, wieje więc odstawiamy silnik i suniemy 6 węzłów. Jerzy o 04 11 zoczył Isla de Estados. Piękne ostre szczyty o wschodzie słońca. Tuż przed wyspą niespodzianka, ktoś nagle wyłączył wiatr! GPS pokazuje jednak, że płyniemy 2 węzły w przeciwnym kierunku. To prąd morski, który wynosi nas z powrotem w Ocean.
Wyspa coraz piękniejsza, płyniemy do opuszczonej dawnej karnej kolonii w Puerto Cook. Nazwa fiordu pochodzi od kapitana Cooka, który podczas swoich podróży cumował tu dwa razy. Ewie śnią się duchy zmarłych marynarzy, zapowiedziała, że nie wchodzi na ląd. W ogóle wyszła na wachtę 45 minut przed czasem cieszy się, że żyjemy, bo miała złe sny. Na tej wyspie jest jednak coś mrocznego, cmentarz więźniów, którzy byli tutaj zsyłani do karnej kolonii. Zwiedzanie fiordu i pozostałości po 140 więźniach tutaj przetrzymywanych. Wracamy na jacht i płyniemy do następnego fiordu - Puerto Perry. Wejście jest skomplikowane nawigacyjnie, więc wszystkie ręce na pokład. Jest wąsko i płytko a z wysokich, prawie pionowych zboczy fiordu spadają na nas podmuchy wiatru. Witają nas przez UKF i zgadzają się na postój na ich boi. Jest późno, wiatr wściekle gwiżdże więc na wycieczkę pójdziemy jutro.

Piątek 21.11.2008
Dzień w Puerto Perry.
Stacjonuje tutaj Armada Argentina, tzn, czterech żołnierzy, którzy zaprosili nas na wycieczkę i zwiedzanie wodospadu a następnie ugościli domowym obiadem: asado z makaronem a na deser owoc brzoskwini z dulce de leche i kawa. Dowódca posterunku, młody 25 letni Hector, oficer marines –komandos) płynną angielszczyzną opowiada nam o swojej służbie. Na co dzień mieszka w Buenos Aires. Żołnierze na tym posterunku zmieniają się co 40 dni, sam nie wiem czy zesłanie tutaj to forma nagrody, takie nietypowe wczasy, czy raczej karna kompania, swoiste więzienie. Nie bardzo jest tam co robić, gdzie pójść, łodzi nie mają więc czytają książki, słuchają muzyki, gotują, ćwiczą i sam jeszcze nie wiem co więcej. Bardzo się ucieszyli z naszej wizyty i chętnie skorzystali z zaproszenia na Selmę, by zobaczyć nasze codzienne życie. Pierwszy raz żołnierz okazał się być normalny stwierdził Jerzy po ich wizycie. Przez chwilę zostało ściągnięte statkowe embargo na rozmowy o polityce i religii.
Sobota 22.11.2008
Przez chwilę wyłączyłem się z pisania i wszelkich przemyśleń. Po prostu odpoczywam Oceanem i podróżą, trudno mi jest teraz cokolwiek napisać, bo nie odczuwam potrzeby, głębi, ciśnienia słów. .............. dokończę jutro, albo w niedzielę.
Wieczór.
Jesteśmy już daleko za Wyspą Stanów wpływamy w Kanał Beegla. Pada deszcz, mgła jak mleko, wiatr klęknął. Puerto Williams już nam odpadło do Usuhaia mamy jeszcze 100 mil.
Spokojnie dalej odpoczywam, wykonuję czynności na Selmie będąc poza nimi, jest dobrze, nie myślę o niczym.
Stanęliśmy na boi w cichej zatoczce. Na kolację steki, wychodzimy jutro o 03 00. Oglądamy kabarety, Erkii mówi, że od 3 tygodni ma z nami polski kabaret. Sypnęło gradem.

Niedziela 23.11.2008
Widać już Usuhaia. Jeszcze jakieś 15 mil, o 22 00 powinniśmy dotrzeć. Idziemy na silniku, wiatr jak zwykle w Beeglu zachodni czyli w mordę. Za sterem autopilot, przez chwilę pojawił się zasięg telefonów, więc wszyscy siedzieli z komórkami na mostku spragnieni wiadomości z Polski a tam zimno, śnieżyca, lód...

Ushuaia- jestem tu czwarty raz w życiu a miejsce jest tak magiczne jak za pierwszym razem. Stoimy jako 3 jacht w tratwie, jest spokój i cisza w porcie, sezon jeszcze się nie zaczął. Właśnie poznalem Marioline, Włoszkę, która podróżuje jachtem razem z mężem po Tierra del Fuego od 20 lat i napisała biblie dla żeglarzy o tutejszych wodach. Następna odsłona blogu z Buenos Aires lub z Polski
pozdrawiam
Norbinho
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (38)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Ryszard
Ryszard - 2008-11-24 06:26
Komentarze w klubie,nie trać czasu na sen tylk pisz . Ryszard
 
mama
mama - 2008-11-24 13:57
z wytesknieniem czekalismy na dalsze relacje dobrze ze znalazles czas na wpis dla nas to niewyobrazalne Ewciu podziwiamy cie ze wytrwalas swoj pierwszy rejs
 
 
norbinho
Norbert Karwowski
zwiedził 4% świata (8 państw)
Zasoby: 41 wpisów41 26 komentarzy26 437 zdjęć437 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
24.03.2003 - 30.03.2003
 
 
24.01.2009 - 28.04.2009
 
 
29.10.2008 - 04.12.2008