Puerto Madryn ciąg dalszy.
Ciężko się za mną rozstać, prawda?
Kolejny raz przekonałem się, że wykupione tripy w stylu -a now stop and take any pictures, są do bani, bo co ma się stać to i tak się stanie. Dziś przy śniadaniu zoczyliśmy wieloryba, któremu bardzo spodobało się nasze dinghy (dla nieżeglarzy dingy to ponton z silnikiem, którym pokonujemy trasę z zakotwiczonego jachtu do muelle Arg. czytaj \muesie\ czyli po prostu do mola). Skubaniec pływał sobie na wyciągnięcie ręki wkoło Selmy, może czekał na czekoladkę w nagrodę za swoje pokazy ekwilibrystyki, paszczy i ogona. Na koniec splunął fontanną wody, którą prawie napełnił ponton i odpłynął do swojej dziewczyny krążącej bliżej mola. Potem przypłynęły następne, jednak nie były już zainteresowane nami, tylko sobą:) Zachowywały się bardzo obscenicznie:), cóż natury się nie da oszukać:)
Z uwagi na konieczność tankowania wody i zaształowania zakupów podeszliśmy dzisiaj burtą do mola i całe szczęście, bo zaczęło się. Gorący wiatr od lądu urywa głowy, na oko podchodzi pod 50 knotów. Całe miasto pogrążyło się w burzy piaskowej, bo szalejący huragan zawiewa z pampy masę kurzu, który jest dosłownie wszędzie, we włosach, nosie, oczach, nawet komputer, na którym pisze pokryty jest warstewka pyłu. Czuje się jak.... jak bym był w pracy w wietrzny, suchy letni dzień, bo zapach tego pyłu bardzo przypomina zapach piaskowni:). Widoczność bardzo się pogorszyła, czasami nie widać nawet wieżowców, które stoją na nadbrzeżnym bulwarze. Podróż dingy na ląd w taką pogodę wiązałaby się z kolejnym prysznicem niesamowicie słonej wody, po którym już nieraz byliśmy przemoczeni do przysłowiowej suchej nitki, a tak proszę - suchą nogą na ląd. (Nie chciałbym właśnie teraz znaleźć się na środku Oceanu, a może bym chciał, sam nie wiem). W każdym razie decyzja, wychodzimy jutro o świcie. Dziewczyny szorują właśnie pokład, każą sobie śpiewać przy tym szanty, a ja oczywiście na złość im włączyłem argentyńską muzykę Charliego Garcia. Ze schodków, które prowadzą na górę musieliśmy przegonić rozleniwione foki, które z posykiwaniem przeniosły się na drugą stronę mola, ze słoniem morskim nie byłoby już tak łatwo. Kto wymyślił najbardziej spektakularną wersję przegonienia fok? Oczywiście, że Jerzy, który postanowił poprosić o to miejscowe orki. Właśnie one, drapieżniki będące na szczycie pokarmowej piramidy poradziłyby sobie najlepiej. Orcas en libertad!!! Tak napisane jest na pocztówce przedstawiającej orkę wypływającą na brzeg i trzymającą w pysku fokę.
Nie ma tego złego.... bo, dzięki temu, że stoimy przy molo mamy nowego członka załogi. Zaraz pomyślicie pewnie Jerzy uruchomił autopilota:), tak, owszem do naszej czwórki dołączył jako oficer wachtowy autopilot oraz...... pewien Fin imieniem Erg, który przechodząc molem zamustrował na Selmę. Jest instruktorem nurkowania, w wojsku był w marynarce więc... Dziewczyny aż pisnęły na jego widok, a Alicja planuje właśnie małżeństwo i wyjazd do Finlandii. Jutro rano o 07 00 ma przyjść z klamotami na statek i wychodzimy. Dziś będzie więc jeszcze możliwość spróbowania kolejnej wersji casuela de mariscos, pysznego malbec oraz na deser oczywiście szklaneczka whisky Old Smugler:)
Następna relacja już z Malvin, tudzież Falklandów jak nazywają je angole. Mnie szykuje się przyśpieszony kurs angielskiego, ze względu na Erga chyba będzie to urzędowy język na jachcie, a na pewno nauczę się przeklinać po Fińsku:)
Pozdrawiam wszystkich.
Czytajcie stronę Selmy, tam będą relacje wysyłane przez Iridium, które znowu działa. Możecie wysyłać do nas darmowe smsy za pomocą internetowej bramki Iridium.
Do przeczytania!!!
Norbinho.